Wyprawa Rowerowa Enkon Pireneje 2012
Patronat Happy Barcelona
Piotrek Dul i Bodek Macal na początku września 2012 postanowili
przejechać wzdłuż Pireneje …
Na co dzień inżynierowie, elektroenergetycy. Ależ też miłośnicy rowerowych dwóch kółek i gór. Efektem tej mieszanki jest ich ubiegłoroczna wyprawa w Alpy www.transalp2011.pl oraz cel tegorocznej – Pireneje.
Bodek jest właścicielem największej w Polsce kolekcji wizytówek www.bodekm.prv.pl, lubi też siatkówkę (bardziej czynne uprawianie niż oglądanie w telewizji). Piotr wprawdzie nie posiada największej kolekcji wizytówek w Polsce… ale z największą przyjemnością wzbogaca kolejnymi egzemplarzami zbiór Bodka, chętnie chwyta też za gitarę i aparat fotograficzny. Obaj zamiast wylegiwać się na słonecznych plażach postanowili wsiąść na rowery i pokonać ponad 600 km, przejeżdżając Pireneje od Zatoki Biskajskiej po Morze Śródziemne. Przez góry i doliny, męczące podjazdy i szybkie zjazdy. W dwa tygodnie. Zanim przygotują i zamieszczą obszerną relację, opowiedzą trochę o sobie i o swoim pomyśle.
Skąd pomysł na taką wyprawę i dlaczego Pireneje?
Piotr & Bodek: Po ubiegłorocznej rowerowej wyprawie przez Alpy wiedzieliśmy, że celem tegorocznej również będą góry. Pomysł na Pireneje zakiełkował w naszych głowach dosyć wcześnie, zaraz po powrocie z Alp. Potem naszą wyobraźnią zawładnął na jakiś czas Kaukaz. Nie bez znaczenia była też nasza narastająca od pewnego czasu fascynacja drogami pielgrzymkowymi wiodącymi do Santiago de Compostela.
Jaki był jej cel?
Piotr & Bodek: Chcieliśmy rowerami przejechać przez Pireneje, od Atlantyku po wybrzeże Morza Śródziemnego, możliwie wysoko, w miarę możliwości z dala od głównych dróg, kurortów, tłumnie odwiedzanych atrakcji turystycznych, itp. Pragnęliśmy również przyjrzeć się różnicom pomiędzy Pirenejami i Alpami.
Jaka była przewidywana trasa? Czy uległa ona modyfikacjom?
Piotr & Bodek: Naszą wyprawę planowaliśmy rozpocząć w leżącym nad Zatoką Biskajską San Sebastian, by potem jadąc przez Kraj Basków, Nawarrę i Katalonię dotrzeć do Andory, a stamtąd dalej na półwysep Roses. Większość trasy planowaliśmy pokonać po hiszpańskiej stronie Pirenejów. Życie wymusiło pewne modyfikacje tych planów. Najpierw musieliśmy odstawić wypożyczony samochód na lotnisko w San Sebastian, które znajduje się w odległości około 20-tu kilometrów od San Sebastian, w związku z czym nie zobaczyliśmy w San Sebastian widoku, od którego chcieliśmy rozpocząć naszą przygodę czyli Wyspy Świętej Klary. Potem z uwagi na to, że brakowało nam map niektórych z terenów, przez które planowaliśmy przejechać, spędziliśmy nieco więcej czasu po francuskiej stronie Pirenejów. Na koniec dokonaliśmy jeszcze ostatniej korekty, kierując się z Andory do Barcelony.
Dlaczego akurat wyprawa na rowerach?
Piotr & Bodek: Rower pozwala dostrzec wokół nas znacznie więcej niż pędzący samochód. Daje możliwość zatrzymania się w dowolnym miejscu (choćby po to by zrobić zdjęcie lub porozmawiać z innym spotkanym na trasie rowerzystą), pozwala jednocześnie pokonywać całkiem spore dystanse i zapewnia doskonałą perspektywę do podziwiania urody gór. Poza tym jest ekologiczny, zdrowy i daje niezależność.
Który z etapów był najtrudniejszy?
Piotr & Bodek: Była podczas naszej wyprawy taka niedziela, kiedy walczyliśmy z długim, męczącym (są inne?;))podjazdem. Kilometry mozolnie nawijały się na koła, w cieniu 34 stopnie, od temperatury bariery energochłonne przy drodze zaczynały wydawać dziwne dźwięki, a my parliśmy do przodu. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jest strasznie cicho, pusto, brak jest nawet kawałka cienia i jesteśmy zupełnie sami – to było tak jakby cała Hiszpania miała siestę, a tylko my dwaj mozoliliśmy się w tym piekielnym skwarze.
Czy coś Was zaskoczyło, zwłaszcza pozytywnie? Czy miały miejsce jakieś zabawne sytuacje?
Piotr & Bodek: Dużych zaskoczeń nie było, jednak kilka rzeczy wywarło na nas spore wrażenie. Przede wszystkim wysoka jakość kempingów, na których nocowaliśmy. Bardzo podobało nam się też, przygotowane specjalnie z myślą o rowerzystach, oznakowanie podjazdów na przełęcze. Na specjalnych, umieszczonych co kilometr tabliczkach, podana była nazwa przełęczy, odległość do niej, aktualna wysokość i nachylenie drogi na odcinku najbliższego kilometra. Niespodzianką było dla nas też to, że na terenie Parku Narodowego Doliny Ordesy i Monte Perdido tylko na jednej trasie można było jeździć rowerami, pozostałe szlaki przeznaczone były wyłącznie dla piechurów.
Najzabawniejsza sytuacja spotkała nas na początku wyprawy we Francji. Któregoś ranka, po wyruszeniu z kempingu postanowiliśmy zatrzymać się na kawę i małe śniadanko. Wjechaliśmy do niewielkiej miejscowości, znaleźliśmy mały lokalik i… zaczęły się schody. O ile nieznajomość języka francuskiego nie była przeszkodą przy zamawianiu kawy, o tyle wyjaśnienie, że mielibyśmy ochotę coś przekąsić nastręczyło pewnych trudności. Ale udało się. Usiedliśmy przy stoliku czekając na aromatyczny napój. W pewnym momencie wychodzi do nas właściciel i pyta czy ma być z masłem. Potwierdzamy i zaczynamy snuć domysły na temat jajecznicy, którą zrobi. Musieliśmy mieć zabawny miny, gdy po chwili podał nam pyszne… bagietki z szynką.
Jakie są wasze wrażenia z kontaktów z Hiszpanami, czy zauważyliście istotne różnice kulturowe?
Piotr & Bodek: Największym zaskoczeniem dla nas była informacja, że Katalończycy z uwagi na swoje cechy charakteru nazywani byli przez Napoleona drugimi Polakami. Wielokrotnie spotykaliśmy się z tego tytułu z dowodami sympatii ze strony mieszkańców Barcelony. Poza tym Hiszpanie to typowi południowcy – widoczny jest brak pośpiechu, stresu, umiłowanie sjesty i wieczornych biesiad z przyjaciółmi. Bardzo nam to odpowiadało. J
Gdybyście mieli ponownie przejechać tę trasę, jakie wprowadzilibyście poprawki?
Piotr & Bodek: Chcielibyśmy mieć więcej czasu na jej pokonanie. Dałoby to nam możliwość zajrzenia w wiele miejsc, na które po prostu zabrakło nam czasu. Z pewnością dojechalibyśmy też do Półwyspu Roses. I zdecydowanie chcielibyśmy pobyć dłużej w Parku Narodowym Doliny Ordesy i Monte Perdido i oczywiście w Barcelonie.
Gdzie nocowaliście, namioty czy raczej schroniska i …jak się śpi pod gwiazdami?
Piotr & Bodek: Na całej trasie tylko dwa noclegi były pod dachem, pozostałe noce (z jednym wyjątkiem) spędziliśmy na kempingach. Pod gwiazdami śpi się cudownie, zwłaszcza w górach – widok rozgwieżdżonego nieba na dobranoc i dzień witany widokiem gór dokoła to bezcenne przeżycia, które zostają gdzieś głęboko w nas na długo.
Jaki aspekt wyprawy ucieszył Was najbardziej?
Piotr & Bodek: Wszystkie zjazdy. Hiszpańska i francuska kuchnia. Góry.
Czy na mecie wyprawy odbyło się jakieś rytualne świętowanie?
Piotr & Bodek: Nie było jakiegoś spektakularnego rytuału. Symbolicznym zakończeniem wyprawy była przejażdżka w Barcelonie po Rambli do pomnika Kolumba. Potem rowery powędrowały do kartonów i … pozostała Barcelona oraz wspomnienia.
Gdybyście mieli podsumować wyprawę jednym zdaniem..?
Piotr & Bodek: Warto było!
Jakie plany na przyszły rok?
Piotr & Bodek: Góry…
Z Dziennika Rowerzysty:
Dzień pierwszy (2012-09-01)
Zapakowaliśmy rowery do wynajętego samochodu, pożegnaliśmy się z Ewą, kupiliśmy mapy Pirenejów i wyruszyliśmy w kierunku San Sebastian. Odstawiliśmy samochód, poskręcaliśmy rowery i ruszyliśmy kierowani drogowskazami „playa”… Dotarliśmy nad Atlantyk:) Zjedliśmy po kebabie, Przejechaliśmy jeszcze 20km, żeby znaleźć miejsce na nocleg, Śpimy w lesie, przy mało ruchliwej (przynajmniej o tej porze…:)) drodze – w namiocie:)
Dzień drugi (2012-09-02)
Pierwszy nocleg na dziko, pierwsza awaria, pierwszy upadek… Wszystko OK. I dzień pełen gór…:) Na razie niewysokich (maksymalna dziś wysokość to 608m n.p.m), ale dających w kość na podjazdach i kupę radości na zjazdach. W nagrodę piękne widoki, piwo we Francji i zasłużony nocleg …pod dachem:)
Pozdrawiamy
PS W górach kilometry nawijają się na koło znacznie wolniej i leniwiej;)
Dzień Trzeci (2012.09.03)
Jestesmy we Francji. Nocujemy na kempingu koło St-Jean-Pied-De-Port. Dzisiejszy dzień byl dniem walki. Oprócz tej tradycyjnej, czyli z górami, własną słabością i bolacymi tyłkami, przyszło nam walczyć z francuskim systemem bankowym oraz z usterkami w rowerach. Jeżeli chodzi o walkę z imperialistycznymi bankierami – próbowaliśmy rozmienić banknot o nominale 500 euro. Banki poległy, pomógł życzliwy człowiek. A jeśli chodzi o rowery, to zaliczyliśmy: wymianę rozciętej opony (Bodek), regulację przedniej przerzutki (Piotr), regulacje hamulcow (obaj) i prostowanie tarczy hamulcowej (Bodek). Zaliczyliśmy też dziś „pokute”, dokladniej rzecz biorac „pokute” tyłki. Za sprawą jeżyn. Ale warto było… 🙂
Dzień czwarty (2012.09.04)
Za nami wspaniały dzień. Pełen ciszy, samotności i pięknych widoków. Oczywiście nie zabrakło wymagających podjazdów (nachylenie do 22%) a nawet pchania rowerów i szalonych zjazdów:) Byliśmy w miejscach gdzie było tak cicho, że słychać było tylko bicie własnego serca… Były krowy, konie, owce, psy i koty i bardzo niewielu ludzi. No i oczywiście jeżyny…:)
Łamiemy też bariery językowe – rano pomimo braku możliwości znalezienia wspólnego języka, udało nam się zamówić śniadanie. Sądziliśmy co prawda, że zamówiliśmy jajecznicę, ale bagietki, które dostaliśmy tez były pyszne;) i doskonale komponowały się z kawą. Teraz jemy kolację we francuskim Tardets Sorholus.
Pozdrawiamy
PS Omlety były wyśmienite…:)
Dzień piąty )2012-09-05)
Napieramy! Dziś udało się przejechać 65 kilometrów. Warto chyba w tym miejscu dodać, że podawanie liczby przejechanych kilometrów nie ma w górach dużego sensu. Nasz dzisiejszy dystans można spokojnie pokonać w 3 godziny, prawda? Oczywiście po płaskim terenie, dla przeciętnego rowerzysty – żaden problem, W górach bardziej wymierny jest. chyba, czas jazdy, bo co z tego, że pokonało się np, tylko 40km, jeżeli zajęło to 8 lub 10 godzin i kilka z nich trzeba było pchać rower pod górę, albo co gorsza nieść… Myślę, że ciekawym i wartym rozważenia pomysłem jest nie zabieranie na wyprawę licznika. Wiem, że dla niektórych to najważniejszy element ekwipunku:), Czasem też licznik bywa pomocny – pokazuje wysokość na jakiej jesteśmy, temperaturę, odpowiada na sakramentalne pytanie: „Daleko jeszcze?” Zostawił bym też zegarek, a tylko ze względów bezpieczeństwa, zabrał telefon.
Śpimy dziś we Francji (wciąż…):) u podnóża wysokich szczytów, między którymi jutro przyjdzie nam się wspinać i przeprawiać na hiszpańską stronę.
Jeszcze o pogodzie – ostatnie dwa dni były przyjemnie pochmurne i chłodne (18-20st.C), dzisiaj było znacznie słoneczniej i cieplej – 22-30st.C dało nam w kość.
Kilka słów o podjazdach – osiągnęliśmy taki stan, że nasze umysły zaczęły nas oszukiwać…przy nachyleniu rzędu +1-2% nam się wydaje, że jest z górki:)
Co jest najważniejsze podczas każdej podróży? Oczywiście ludzie, których spotkamy na swym szlaku. Największą sympatię, na ogół, budzą inni rowerzyści. Przedwczoraj spotkaliśmy parę Holendrów podróżujących z Lourdes do Santiago di Compostela, wczoraj spaliśmy na jednym kempingu z dziewczynami z Niemiec, które podobnie jak my, jeżdżą po Pirenejach. Dziś spotkaliśmy Anglików podróżujących ze wspaniałą oldskulową przyczepą kempingową – dzięki nim ładujemy naszą kamerę:). Byliśmy też na herbatce w barze gdzie Piotr dał minirecital gitarowy i gdzie, leżąc, opowiadaliśmy o polskiej kulturze, o Chopinie, o Szczecinie (nie wiem czy dobrze zrozumiałam co Bodek miał na myśli, bo dość skomplikowanie to ujął, najwyżej będzie sprostowanie – przypisek sekretarki). Pogadaliśmy też o Brassensie i o Margot.
Dzień siódmy (2012-0Za nami upalny dzień 32-44stopnie.Zaczynamy odczuwać zmęczenie = mięśnie protestują przeciw jakiemukolwiek zwiększonemu wysiłkowi, doskwierają bolące „piąte punkty podparcia”. Zaliczyliśmy dziś wspinaczkę do Puerto de Cotefablo (ok.1600m n.p.m) i przejazd znajdującym się na tej wysokości 800-metrowym tunelem. zwiedziliśmy małą wioseczkę Linas de Broto. Dotarliśmy do Parku Narodowego Doliny Ordesy. Śpimy na kempingu w Toroli, u stóp monumentalnych Faja de Mondarnuego. Widoki mamy niesamowite
Dzień dziewiąty (2012-09-09)
Dziś odwiedziliśmy miasteczko Ainsa. Wąskie uliczki, drzwi do domów przypominające drzwi do jakiś komórek i pamiętające zamierzchłe czasy, wyposażone w kołatki, gdyby umiały mówić, mogłyby opowiedzieć niejedną ciekawą historię… Spotkaliśmy barda, który na ulicy wyśpiewywał pięknym, mocnym głosem swoje pieśni. Trafiliśmy też na coś w rodzaju targów, gdzie oprócz maszyn rolniczych , lokalni producenci wystawiali swoje produkty, głównie spożywcze…mniamm…:)
Walczyliśmy najpierw z niekończącymi się 8% podjazdami, przy temperaturze 32-34st. w cieniu (lub 47st. w słońcu,,,) a potem na zjeździe, z klasycznym wmordewindem, który kazał ostro dokręcać, żeby rowery jakoś toczyły się do przodu.
Dziś, w samym środku dnia, miałem wrażenie, że cała Hiszpania ma siestę i tylko my, jak te głupki, tłuczemy się na tych rowerkach…
Śpimy w Graus.
Pozdrawiamy
PS. Od trzech dni krążą wokół nas burze… mam nadzieję, że i tym razem nas ominą…:)
Dzień jedenasty 2012-09-11
Dotarliśmy do Andory! Góry piękne, wysokie, a pośród nich… jeden wielki outlet… Ale też wspaniale zorganizowana przestrzeń publiczna – skwery, parki, deptaki. I wykorzystywanie każdego metra terenu – bardzo przemyślane i oszczędne, bo ziemi tu niewiele, za to gór w sam raz…:)
Więcej na stronie Facebook: https://www.facebook.com/Pireneje2012